Dawno nic nie pisałam, bo przyszła jesień i Negra opuściła swój zdawałoby się ukochany drapak. Przeniosła się na hamak na kaloryferze, pewnie dlatego, że spółdzielnia ciepło dała i ją ładnie w dupsko grzeje. W klimacie szarugi Negra snuje się między owym hamaczkiem i michą i tak na błogim lenistwie mijają jej dni.
Żeby ją nieco ożywić

i wprowadzić atrakcję

do jej życia pojechałyśmy dziś na coroczny przegląd. Kota serio się postarzała albo bardziej zaufała (chyba w sumie jedno i drugie), bo udało mi się ją pierwszy raz w historii pojmać rękami a nie na podbierak. Dumna jestem. Negra się wściekła i zajadle waliła łapą w drzwiczki transportera. W samochodzie nieco zawodziła, ale nocą, kiedy poluje na skarpety potrafi głośniej i bardziej wytrwale, więc było spoko.
Cudowne wieści są takie, że badania nie wykazały żadnych przerzutów nowotworu.

Widać pozbyliśmy się gnoja!!!
Kota ogólnie jest w dobrej formie. Waży 3,5 kg, ale doktor mówił, że w sumie jest raczej chuda i mogłaby nawet nieco przytyć.
Są też jednak złe wieści, Negrze posypały się Nerki i musimy zmienić karmę i włączyć leczenie.
Do badań zapodano jej głupiego jasia, ale doktor i tak powiedział, że Negra to kot szalony.

Już mu nawet nie tłumaczyłam, że to caryca.

Uśmiech uśmiechem ale oznacza to, że ciężko będzie ją ogarniać, co mocno utrudnia leczenie. Nie ma sensu przy takiej dzikości przywozić codziennie na kroplówki żeby ją oczyścić. A ponadto podczas badań na ogłupiaczach, momentami jak to dr określił "stawała". Mnie to zmroziło i już nie chcę jej tego jacha podawać.
Teraz bidulka jeszcze oszołomiona kręci się po domu i tak porzyguje pianą... Żal tego czarnego diabełka dzisiaj, żal.
