niby mały kociak to mały problem

...taaaa...jasne...
dziś byliśmy u weta bo i tak mieliśmy dziś wpaść na kontrolę a na dodatek mała wczoraj dała mi wyraźny powód żeby niezależnie od kontroli dziś z nią jechać do weterynarza.
Otóż dziecko z żarłocznego małego potwora zamieniło się w niejadka. Ilośći które zjadała normalnie za jednym zamachem nagle były za duże. A to trochę liznęła mokrego, troszkę popiła mleczka, ale ewidentnie za mało jak na nią i jej apetyt.
Niby zabawa ok, niby brak objawów chorobowych, ale utrata apetytu normalna nie jest.
No i w gabinecie wyszło, że mała sobie dolne kły wybiła. Zapewniam, ze nie biję kotów i to nie ja dziecko popsułam. Prawdopodobnie mała drama queen w trakcie którejś scenki pt. "Jak bardzo nie chcę być izolowana w klatce weź mnie wypuść" musiała niefortunnie spaść. Dziecko z wielkim upodobaniem wspinało się po klatce bo to pomaga zwiększyć dramatyzm odgrywanych scenek no i mamy klops. Jeden kieł wypadł a koło drugiego zrobił się stan zapalny i zapewne to odebrało dziecku apetyt. Doktor musiał pozbyć się bujających się resztek i teraz wszystko powinno się ładnie zagoić. Liczymy więc że niebawem apetyt powróci.
Jako bonus mamy jednak mało lubianą grzybicę. Tylnie łapki wyglądają coraz lepiej, ale coś na pysiu futerko się przerzedziło - chciałam być dobra ciocia i chociaż pysia kotkowi nie moczyć przy spryskiwaniu imawerolem to mam za karę
jakby nieszczęść było mało to moje rezydentki miały dziś czyszczone i rwane zęby więc wróciłam do domu z trzema kotami specjalnej troski

normalnie OIOM