No dobrze, a tak na poważnie, to po kolei.
Pani weterynarz bardzo pochwaliła chłopaków - uszy były już prawie czyściutkie, futerka lśniące, oczka w porządku, tylko brzuszki troszkę wzdęte, ale to była kropla dziegciu w beczce miodu, bo ciumki, które pani doktor pamiętała jako dzikunki małe, okazały się pacjentami wzorowymi, zatem proces socjalizacji przebiega zadowalająco. Maruniowi została pobrana krew, no i pojechaliśmy do domu, czekając z drżeniem serca na wyniki... które okazały się negatywne! Nie było zatem przeciwwskazań, żeby chłopaków do reszty wypuścić. I nie przesadzę, jeśli powiem, że byli przeszczęśliwi. Im naprawdę brakowało towarzystwa innych kotów...
Inne koty zaś różnie - Trixi jest na NIE i to bardzo, cały czas syczy i zrzędzi, marudzi też - o dziwo! - Dżender, chociaż to jego marudzenie jest dziwne, bo niby posykuje i buczy, ale za maluchami łazi i je obwąchuje. Obstawiam, że jest zazdrosny o Królika, bo na niego też zaczął syczeć

Królik, Pasiuk i Sabrina maluchami zachwyceni, zwłaszcza pierwsi dwaj - chodzą za nimi, bawią się, pozwalają wtulać w futro, wylizują... Dużym zaskoczeniem był Burak - najpierw zrzędzenie i machanie łapami, a potem patrzę, a tu straszna ciotka biega sobie z Łasuchem, nie drąc gęby, ilekroć mały skoczył w jej kierunku
A chłopaki pierwsze plusy dołączenia do grupy pokazują - są o wiele mniej nerwowi kiedy coś przy nich robię, mogę ich pogłaskać ot tak, kiedy sobie leżą albo coś robią plus kiedy dziś się zdrzemnęłam (brzmi geriatrycznie, wiem, ale nic nie poradzę na to, że Sabrina obudziła mnie dziś o 5 rano), Maruda przyszedł i ułożył się wygodnie w moich rękach, tuż obok twarzy.
I traktorują. Traktorują jak szaleni

I wywalają brzuchy. I nadstawiają się do miziania, zwłaszcza Maru. A do reszty kotów tulą się tak, że serce topnieje...
EDIT: przed chwilą Maruda SAM I DOBROWOLNIE wskoczył mi na kolana i miauka, bo mam go głaskać!