Dzisiaj będzie szczery tekst od serca, który pewnie będzie brzmiał jak antyreklama. Będzie od serca, bo właśnie niemal skończyłam (jeszcze jedno pranie będzie) sprzątać po kolejnej działalności wydalniczej Dziecka. Bo widzicie, kochani, Silana nie składa się li i jedynie ze słodkich oczu. Przyszły DS musi sobie zdawać sprawę z tego, że poza słodkimi oczami Silana ma jeden, poważny problem, a jest nim kompletny brak kontroli nad wydalaniem.
Przez wątek kilkakrotnie przewijał się temat siuśków - że mała nauczyła się trzymać aż do wysadzania, że w sumie to i dobrze i niedobrze, bo trzeba to robić dokładnie i bardzo pilnować częstotliwości, bo jest stałe ryzyko zapalenia pęcherza. Siuśki mamy całkiem opanowane. Mierzymy pH i inne parametry za pomocą specjalnych pasków diagnostycznych, siusiamy na zmianę ja i Małż po kilka razy dziennie.
Z kupą jest mniej wesoło. Nawet jeśli nie ma akurat problemów z biegunką (a jest to częstsze w sytuacji gdy wyciskając siusie masujemy cały brzuszek), najpewniej Dziecko wydalając w swoją kupkę wjedzie - łapkami i brzuszkiem. A potem rozwlecze to po tym, na czym akurat siedziała. Legowisku. Sofie. Narzucie na łóżko. Poduszkach. Kołdrze. Podłodze...
Pralka chodzi u mnie codziennie. Czasem kilka razy dziennie. Czasem rzadziej, jeżeli uda się Silankę wysadzić z siusiem i kupą jednocześnie.
Ale czasem się nie uda, a wtedy się naprawdę, naprawdę dużo sprząta.
I nie zrozumcie mnie źle - ja sobie czasem marudzę i narzekam, czasem nawet rzucam mięsem (i nie do kocich misek), ale nigdy, przenigdy, nie żałuję, że Silana do mnie trafiła

Nigdy.
I już
