Kim trzeba być, żeby po latach zajmowania się kotem nagle bez słowa zniknąć, nie zapewniając mu opieki i jedzenia, zupełnie nie troszcząc się o to, co się z nim stanie?.. Różne określenia cisnęły się nam na usta, kiedy otrzymaliśmy wiadomość o dużej grupie kotów, pozostawionych przez "opiekunkę", która wyprowadziła się ukradkiem, porzucając zwierzaki na pastwę losu. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, określenia te stały się zdecydowanie jednoznaczne i bardzo nienadające do powtórzenia - koty były niesterylizowane, zaniedbane, część chora... Wszystkie łagodne, delikatne, zupełnie oswojone, chociaż nie do końca przekonane do dotyku człowieka, na przekór temu, że ręce aż świerzbiły, żeby je głaskać, bo były piękne: trikolorki, szylkretka, biało-ruda... i schowana z tyłu, nieśmiała biało-buraska, o puchatym futerku, wyrazistym pyszczku i wywiniętych brzegach uszek, przyglądająca się nam wielkimi zielonymi oczami.
I tak trafiła do nas Migotka.
Migotka i jej przyjaciele na
ZDJĘCIACH.