Co słychać u naszej kochanej Tesi?
Aktualnie wszystko płynie jak w bajce – spokojnie, stabilnie i z domieszką kociej królewskiej nonszalancji. Od kiedy Tesia nosi swoją magiczną obróżkę z feromonami kociej mamy, zmieniła się jak za dotknięciem różdżki. Stresy zniknęły, humorki się rozpłynęły, a zamiast tego mamy kotkę, która nagle przypomniała sobie, że człowiek nadaje się nie tylko do otwierania puszek. Teraz przychodzi częściej po głaski, ociera się z wdziękiem, a największym zaskoczeniem było to, że sama wskoczyła mi na kolana… i nawet chwilę tam została! Kto zna Tesię, ten wie, że to już prawdziwa rewolucja w naszej kocio-ludzkiej historii.
Poranki, niestety, wciąż dyktuje ona. Godzina 5:00 – ja wtulona w kołdrę, kotka pełna energii, gotowa na dzień. Z jej perspektywy: „Spać o tej porze? Niedorzeczność! Wstawaj, bo miska pusta, a ja już mam zaplanowane ważne sprawy na dziś – jak drzemka na parapecie i inspekcja mieszkania”. I tak, zamiast budzika mam koci alarm, który nie posiada funkcji „drzemka”.
Dieta monobiałkowa to strzał w dziesiątkę. W kuwecie panuje absolutna harmonia, a kłopoty z trawieniem to już tylko wspomnienie. Tesia jest zadowolona, pełna energii, a ja wreszcie mogę odetchnąć – bo opieka nad „brzuszkowym dramatem” przeszła do historii. Teraz to już tylko kwestia pilnowania, by porcja była podana na czas, a tempo jedzenia – w miarę kulturalne.
Na horyzoncie mamy jeszcze jedną misję – usunięcie kamienia nazębnego i kontrolne USG.
Podsumowując – w domu mamy szczęśliwą, spokojną i coraz bardziej przytulaśną królową. A ja? Uczę się żyć według kociego zegara biologicznego, czyli: śpię, kiedy mi pozwoli, i wstaję, kiedy uzna, że to najwyższa pora.